Zakaz gromadzenia złota w USA, czyli "Rozporządzenie wykonawcze 6102” Franklina D. Roosevelta z 1933 r.

Zakaz gromadzenia złota w USA, czyli "Rozporządzenie wykonawcze 6102” Franklina D. Roosevelta z 1933 r.

Historia Ameryki nierozerwalnie związana jest ze złotem i srebrem. Metale te nie były w niej obecnie nie tylko pośrednio, wychylały się także otwarcie z kart źródeł historycznych w kluczowych jej momentach.

Takim były na przykład trzy srebrne pensy, jakimi brytyjski rząd na mocy Aktów Townshenda opodatkował importowaną do kolonii herbatę – którą potem amerykańscy Wigowie wyrzucili do morza w ramach Bostońskiej Herbatki. Albo też hiszpańskie dólares, będące tam po Wojnie o Niepodległość w powszechnym obrocie – a które Alexander Hamilton, widząc w emisji waluty i obligacji narzędzie zjednoczenia bardzo od siebie odmiennych 13 kolonii, zastąpił potem rodzimymi srebrnymi dolarami, pierwszy raz wybitymi w 1794 roku, oraz także złotymi orłami, z początku wartymi 10 dolarów (później oczywiście daleko więcej).

Oczywiście można by tu też wspomnieć akcenty daleko mniej piękne. Jak Rebelia Whiskey, w ramach której podatnicy odmówili płacenia znienawidzonej akcyzy od produkowanego przez siebie alkoholu. Innymi słowy, jej źródła nie różniły się zanadto od przyczyn buntu przeciw władzy Londynu. Rebelia ta zademonstrowała jednak większości, że nowo założone „wolne państwo” nie będzie specjalnie różnić się pod względem zazdrości, z jaką rzuca się nakładać na obywateli podatki, od nie tak  dawno obalonych rządów brytyjskich.

Wolność wyrażona w kruszcu

USA kojarzy się też powszechnie z dość hałaśliwym przywiązaniem do idei indywidualnej wolności, tak politycznej, jak i osobistej, będącym mitem założycielskim ich powstania. Przywiązaniem, trzeba przyznać, dzisiaj głównie deklaratywnym – biorąc pod uwagę fakt, że praktyka współczesnych rządów w Ameryce, zarówno tych stanowych, jak i federalnych, nie różni się aż tak radykalnie od tego, co widać dziś w innych krajach. Tym niemniej w warstwie ideowej wciąż do pewnego stopnia żywym.

Nie zawsze tak było – choć idee polityczne doby Wojny o Niepodległość bardzo szybko ustąpiły miejsca prozaicznej praktyce, zaś władze stanowe i federalne bez najmniejszych oporów weszły w buty brytyjskich gubernatorów. Mimo to, w przeciągu XIX wieku zwłaszcza nowo kolonizowane, bezkresne zachodnie połacie kontynentu - pod wpływem gorączki złota - faktycznie przywodziły na myśl nieokrzesaną i często krwawą, ale jednak utopię, w której ludzie rządzili się sami. Wymykając się władzy czy to rodzimych, czy obcych instytucji państwowych.

Epoka ta stanowiła zresztą okres olbrzymiego skoku gospodarczego i cywilizacyjnego, zaś wizja możliwości życia, posiadania i działania po swojemu i na własnych zasadach okazała się być magnesem, wabiącym miliony kolejnych przyszłych mieszkańców Ameryki, którzy napędzali ten rozwój swoją inicjatywą gospodarczą, pracą i przedsiębiorczością.

Okres ten jednak, wraz z okrzepnięciem, sformalizowaniem i stopniowym skostnieniem amerykańskiej rzeczywistości politycznej i socjoekonomicznej, w pierwszych dekadach XX wieku był już niestety w dużej mierze pieśnią przeszłości. Stał się nią, tak jak to zwykle bywa w historii, początkowo powoli, a potem coraz szybciej i gwałtowniej. Wydarzenie, które wspomniane jest w tytule, stanowiło chyba najbardziej symboliczny, znaczący i w istocie do dziś rażący akcent końca krainy „Krainy Wolnych”.

Epoka złotego dolara

Od czasów wspomnianego Hamiltona – i od Ustawy Monetarnej z 1792 r. – amerykańska waluta była nie tylko oparta na złocie, lecz po prostu była także w dużej mierze złotem. Silne oparcie dolara na wartości kruszcu było efektem smutnych doświadczeń w toku Wojny, w czasie której z początku używano papierowych pieniędzy w postaci listów kredytowych (bills of credit), zwanych potocznie Continentals. Listy owe, emitowane bez pokrycia, i bez opamiętania, ostatecznie w typowy sposób stały się niemal bezwartościowe.

Umocowanie jej na złocie w istocie sprawdziło się jako metoda trwałego utrzymania jej wartości. Dla głodnego pieniędzy rządu, jak i pragnącej kapitału gospodarki niekiedy było to wyzwaniem. (zwłaszcza dla rządu). Przez całe stulecie jednak – wyjąwszy jedynie załamanie w okresie Wojny Secesyjnej – honorowano zasadę, że wszystkie banknoty dolarowe były jedynie reprezentacją faktycznie istniejącego kruszcu. I w każdej teoretycznie chwili można było je wymienić na równowartość w złotej monecie.

W toku politycznych konfliktów w przeciągu XIX stulecia zepchnęło ono nieco w cień srebro – które skądinąd także miało długo swoich zwolenników – stając się podstawowym medium wymiany. Proces ten znalazł swój finał w roku 1900, gdy Kongres uchwalił Ustawę o Standardzie Złota – która wyparła z rozliczenia srebro i pozostawiła złotego dolara oraz odniesienia do niego jako jedyne środki odniesienia. Srebrne monety pozostały oficjalnym i legalnym środkiem płatniczym – ale w parytecie do tych złotych.

System jednolitego standardu złota funkcjonował jednakże bez turbulencji zaledwie kilkanaście lat. Koincydowało to z faktem, że początek XX wieku był dla USA okresem dość wyboistym. Naturalnie nie sposób choćby w przybliżeniu porównać go do wydarzeń z Europy. Wewnętrzne napięcia gospodarcze i polityczne okazały się jednak wystarczające, by, jak się okazało, wykoleić system, który przetrwał wcześniej nawet takie wstrząsy jak Wojna Secesyjna.

Chmury na horyzoncie

Już w 1914 roku, wraz z wybuchem I Wojny Światowej (do której skądinąd USA nie przystąpiły aż do 1917 r.), wymienialność złota nagle zawieszono, w związku z gwałtownymi wypływami kruszcu za granicę. Oczywiście ogłoszono to jako krok wyjątkowy, kryzysowy i tymczasowy – i faktycznie, po pół roku standard złota przywrócono. Jednakże wyjątek niedługo miał stać się regułą.

Było zaś to możliwe, ponieważ kilka lat wcześniej, na fali paniki w związku z kryzysem bankowym (z 1907 r.), środowiskom etatystycznym i centralistycznym udało się przeforsować chyba najbardziej brzemienny w skutki akt w dziejach amerykańskiej ekonomii. Akt ten był także sukcesem prezydenta Woodrowa Wilsona, który zasłynął stwierdzeniami, że wszystkie ograniczenia władzy rządu federalnego powinny zostać zniesione. Chodzi oczywiście o powstanie w 1913 roku Rezerwy Federalnej, której długi i ponury cień kładzie się na kontynencie za oceanem do dziś. Rezerwa miała okazać się narzędziem tego, czego rząd w USA do tamtych chwil nie miał – możliwości swobodnej emisji pieniądza.

Jeśli jednak te okoliczności sugerowałyby, że kryzysy – jakże „doskonała” okazja dla pozbawionych skrupułów polityków do przeforsowania swoich idées fixes – przynoszą jak najgorsze rozwiązania polityczne, to kolejne wydarzenia udowodniły tę tezę w całej rozciągłości.

Powojenna koniunktura lat 20' wzniosła na wyżyny gospodarczą potęgę i poziom życia w Ameryce. Zarazem jednak sprawiła, że gdy w USA uderzył Wielki Kryzys, jego skutki okazały się jeszcze bardziej rażące i szokujące dla ich mieszkańców. Zarówno kryzys, jak też poprzedzająca go hossa to problematyka dalece wykraczająca poza temat niniejszego tekstu. Dość jednak powiedzieć, że jego ostrość wywołała żądania radykalnych rozwiązań. I stworzyła pole dla polityków, którzy owe rozwiązania chcieliby, po swojemu, wprowadzić.

Czar nowoczesności

Prezydent Franklin Delano Roosevelt, trzydziesty drugi w kolejności, swoje miejsce w historii – albo też może bardziej w tym, jak ta historia jest postrzegana przez szerokie grono odbiorców – ukształtował głównie swoją postawą w czasie II wojny światowej. Jego postać zdaje się nierozerwalnie złączona z alianckim wysiłkiem wojennym i długofalowymi staraniami o pokonanie państw Osi. Jako taki, uchodzi za ikonę demokracji oraz napomnianej na wstępie amerykańskiej wolności. Jak każdy jednak stereotyp, także i ten jest fałszywy.

W dyskursie wewnątrz USA Roosevelt kojarzy się bowiem znacznie bardziej z tym, co ma – w zależności od poglądów obserwatora, na koncie lub na sumieniu – w polityce wewnętrznej. Chodzi oczywiście o dziedzictwo tudzież brzemię Nowego Ładu. Ów, New Deal – w wielkim skrócie ogromny program rozbudowy struktur urzędniczych państwa, jego kompetencji, aktywności przezeń podejmowanych oraz reżimu prawno-regulacyjnego we wszystkich dziedzinach życia – miał być receptą na kryzys. I panaceum, które sprawi, że już nic nigdy takiego się nie wydarzy. Rząd federalny będzie bowiem czuwać i stać na posterunku, by obywatele mogli spać spokojnie. Prawda...?

Truizmem będzie stwierdzenie, że Roosevelt był dzieckiem swoich czasów. A były to czasy fascynacji wszechmocną sprawczością dyktatorskiej siły państwa (nieskrępowanej przeszkodami w rodzaju zasad moralnych, ograniczeń prawnych, tradycji swobód obywatelskich czy zwyczajowych form postępowania). Zaś w ekonomii – ideami Johna Maynarda Keynesa i jego następców na „aktywną” rolę rządu w gospodarce. Narodowy socjalizm, faszyzm i komunizm nie zmaterializowały się zresztą w próżni, lecz przesiąkniętym powyższymi klimacie ideowym i intelektualnym epoki. I właśnie w tym klimacie, który zrodził powyższe ideologie, Roosevelt sprawował też swoje rządy i dokonywał reform w USA.

Triumf woli nad materią

W tym kontekście nie dziwi jego „reforma” rynku złota. Która bardzo mocno przypominała podobne działania władz sowieckich po przejęciu władzy w Rosji. Czy nazistów w Niemczech – choć, trzeba przyznać, ci ostatni, mimo wszystkich swoich zbrodni, potworności i rabunków, w odniesieniu do własnych obywateli nie posunęli się w kwestii złota tak daleko, jak Roosevelt.

„No State shall (...) emit Bills of Credit; make any Thing but gold and silver Coin a Tender in Payment of Debts (...)” – tak stwierdza Artykuł 10 konstytucji USA. Zaś Czwarta Poprawka do tejże konstytucji dodaje, że „The right of the people to be secure in their persons, houses, papers, and effects, against unreasonable searches and seizures, shall not be violated (…)”. Słowa te jednak okazały się wraz z Wielkim Kryzysem tracić w ówczesnej Ameryce znaczenie tak bardzo, jak akcje upadających firm na Wall Street.

Tłem tego, co przeszło do pamięci – przynajmniej w ustach zgorzkniałych od poczucia niesprawiedliwości krytyków – jako Złodziejstwo 1934 Roku, była, jakże prozaicznie i jakżeby inaczej, potrzeba mamony. Zmagając się ze skutkami Wielkiego Kryzysu, a także realizując aktywną politykę monetarną, rząd potrzebował pieniędzy. Zgodnie z jeszcze obowiązującym standardem złota, Rezerwa Federalna przynajmniej formalnie potrzebowała kruszcu, by móc wyemitować kolejne środki pieniężne. Czy w istocie faktycznie go miała, nie ma pewności, prawny wymóg jednak pozostawał.

Rząd miał także duże wolumeny niespłaconych obligacji w złocie – które jakoś trzeba było wykupić. No chyba że jednak by nie trzeba, na przykład wtedy, gdyby udało się prawnie coś zrobić z tą uciążliwą koniecznością płacenia złotem…

Prohibicja 2.0

9. marca 1933 roku Kongres przyjął Nadzwyczajną Ustawę Bankową (Emergency Banking Act of 1933). „Przyjął” to może za dużo powiedziane – kongresmeni i senatorowie nie otrzymali bowiem nawet tekstu ustawy. Co nie przeszkodziło im zresztą (i to nawet tym z opozycji) zagłosować „za”.

Ustawa, jak to najczęściej w przypadku aktów rządowych, nie rozwiązywała żadnego problemu sama – zamiast tego *nadawała uprawnienia* administracji do tego (oczywiście nadawała na zawsze i niezależnie od tego, czy problem rozwiązano, czy nie). Zapisy tego aktu okazywały się nadawać uprawnienia, których sam Kongres nie posiadał. Dla jego członków, ani tym bardziej dla ekipy Roosevelta, nie był to jednak problem godny uwagi.

Zgodnie z przyjętym brzmieniem ustawy, Sekretarz Skarbu mógł odtąd nakazać wszystkim obywatelom i firmom najzwyczajniejsze oddanie państwu całego swojego złota, jeśli „uzna, że jest to niezbędne dla stabilności systemu monetarnego”. Na tym nie koniec. Ustawa rozszerzała także zasięg obowiązujących przepisów pozwalających kontrolować lub zakazywać handlu kruszcami z wrogiem w czasie wojny. Rozszerzała je, mianowicie, także na czas pokoju, zaś kategorię wrogów rozszerzała na wszystkich, w tym także obywateli USA. Administracja federalna zaś mogła odtąd żądać od nich, by nie „chomikowali” oni złota.

Naturalnie w miesiąc po wejściu w życie owej ustawy Roosevelt i owszem, wydał swoje niesławne Zarządzenie Wykonawcze nr 6102 (które skądinąd nie powinno mieć mocy prawnej – zarządzenia takie odnoszą się bowiem do organów administracji, nie zaś obywateli; prezydent jednak, jak się rzekło, nie przejmował się drobnostkami w rodzaju prawa). W myśl jego brzmienia, wszystkim obywatelom nakazywano – pod groźbą kar – oddanie całego złota i srebra do banków należących do systemu Rezerwy Federalnej. Dotyczyć to miało wszystkich form kruszcu: złotych monet, sztab, certyfikatów i kontraktów na złoto lub srebro.

Konta bankowe posiadaczy, którzy przechowywali swoje kruszce w bankach, zostały zamrożone (a ich zawartość zarekwirowana). Odtąd jedynym legalnym posiadaczem cennego metalu miało stać się państwo, które w drodze łaskawej decyzji czynić miało wyjątek dla jubilerów czy zakładów przemysłowych, które potrzebowały go ze względów technologicznych. Parytet złota w teorii utrzymano – rzecz jedynie w tym, że jedynymi podmiotami, które mogły z niego skorzystać, były banki Rezerwy Federalnej oraz podmioty zagraniczne.

Trzy miesiące później, 5. czerwca 1933 r., Kongres uchwalił kolejną ustawę – która w założeniu miała dobić rynek złota in perpetuam. Zakazywała ona od kogokolwiek żądania zapłaty w złocie, a także przyjmowania takiej zapłaty. Zapisy już obowiązujących kontraktów odgórnie i apodyktycznie zmieniono. Kongres przyznał sobie prawo do decydowania, w jakiej walucie mają obowiązywać zawarte umowy handlowe. Co więcej, uznał się władny także do tego, by arbitralnie i w dowolnym momencie zmieniać ów środek płatniczy, także w odniesieniu do już obowiązujących kontraktów. Zaś wszystkie transakcje, które opiewałyby na cokolwiek innego niż danym momencie uważane za walutę przez rząd federalny, miałyby z mocy prawa być nieważne.

Wreszcie, na początku kolejnego, 1934 roku, uchwalono Ustawę o Rezerwie Złota. Nie tylko kodyfikowała ona dotychczasowe zarządzenia, deklarując, że posiadanie złota jest nielegalne dla kogokolwiek z wyjątkiem Rezerwy Federalnej. Upoważniała także prezydenta, by odtąd arbitralnie, jedynie na podstawie swojej proklamacji ustalać cenę złota. Oczywiście jej wyegzekwowanie na zagranicznym rynku metali byłoby niewykonalne (a krajowy właśnie przestał istnieć, przynajmniej ten legalny). Nie o to jednak chodziło, lecz o wartość, zgodnie z którą obliczano parytet dolara do złota. Od razu po jej wprowadzeniu Roosevelt zdewaluował dolara, z nieco ponad 20 do 35 dolarów za uncję złota.

W istocie, dokładnie to samo działo się w tym czasie po drugiej stronie Atlantyku w kilku krajach europejskich – w tym tych, które niekoniecznie okazały się potem walczyć tylko po stronie Aliantów.

Papierowy dług – waluta papierowych niewolników

Oczywiście, nie jest tak, że obywatele zostali jawnie obrabowani przez rząd w majestacie bezprawia. Zadbano o pozory, dzięki któremu rabunek ten miał mieć pozory legalizmu. Posiadaczom złota przysługiwało odszkodowanie w wysokości w teorii równej rynkowej wartości złota. Wielu Amerykanów, przyzwyczajonych do trwającej od ponad względnej stabilności wartości dolara, nie dostrzegało przy tym zagrożenia. Dolar czy złoto, jedno i drugie jest pewne, nieprawdaż?

Jak się okazało, największą naiwnością jest zaufać rządowi. Ekipa Roosevelta już w momencie wydawania zarządzenia o konfiskacie złota przewidywała gwałtowną ekspansję emisji pieniądza. Potem zostało to jeszcze spotęgowane przez wybuch II wojny. W efekcie dolar, po raz pierwszy w dziejach, zaczął gwałtownie tracić na wartości, topiąc gromadzone oszczędności tysięcy uczciwych podatników.

A co z tymi „nieuczciwymi” – którzy swoje prawo własności do złota postawili wyżej niż dyktat aroganckiego prezydenta i chciwość rządu? Takich, naturalnie, okazały się być miliony. Ciężko zresztą, by po doświadczeniach właśnie wówczas zakończonej prohibicji było inaczej. Przez następne lata funkcjonariusze agencji federalnych niestrudzenie „walczyli z bezprawiem” i „dbali o bezpieczeństwo”, ścigając pokątny handel złotymi monetami, które już były w obiegu – a których posiadacze ani myśleli oddać Fed-owi.

By je uzupełnić – rynek w końcu nie znosi próżni – bardzo szybko poczęły napływać monety zagraniczne. Wyeliminowanie ich przemytu, szczególnie przez granice z Kanadą czy Meksykiem, było prawie niewykonalne. Jako dealerzy złota i srebra nader często dorabiali sobie jubilerzy, kruszce oferowała także przestępczość zorganizowana, dawni „importerzy” alkoholu, mieszkańcy pogranicza… i wielu innych.

Informacja o zamiarze konfiskaty złota przez Roosevelta była zresztą tajemnicą poliszynela, która okazała się być dobrze znana tzw. zainteresowanym. W tym zwłaszcza tym zainteresowanym, którzy mieli powiązania polityczne lub byli donatorami kampanii wyborczych. Wieść rozniosła się na tyle, że tysiące osób zawczasu wyprowadziło swoje złoto za granicę – boom przeżyły wówczas banki kanadyjskie (tak jak kilka lat wcześniej boom przeżywały tamtejsze gorzelnie).

Największy skok w historii

Walki sądowe wstrząśniętych i wściekłych posiadaczy z rządem potrwały kilka lat. Niestety były to wysiłki bezskutecznie, Roosevelt bowiem skutecznie wypełnił Sąd Najwyższy swoimi nominatami. Co ciekawe, Sąd Najwyższy nigdy nie orzekł o legalności samej konfiskaty złota i srebra, zamiast tego podtrzymując decyzje rządu na podstawie wybiegów formalno-prawnych.

Zakaz posiadania certyfikatów opiewających na złoto i srebro uchylono w 1964 roku. „Złota prohibicja” w swej całości zniesiona została dopiero z początkiem 1975 roku – z zastrzeżeniem jednakże, że w mocy pozostawało odgórnie unieważnienie kontraktów, które opiewały na płatność w złocie. A miałoby to o tyle znaczenie, że cztery lata wcześniej, w 1971, prezydent Richard Nixon ogłosił definitywny koniec standardu złota. Od tego czasu wartość dolara wynosi tyle, i tylko tyle, ile ktoś gotów jest za niego dać. Coraz mniej, innymi słowy.

Rozporządzenie wykonawcze Roosevelta nr 6102 pozostaje zaś do dzisiaj największym skokiem na złoto w historii – przynajmniej tej USA. I przynajmniej do tej pory – wiadomo bowiem, że szereg państw i banków zagranicznych trzyma swoje rezerwy złota w skarbcach Fed. Próby repatriowania ich nader często napotykają na przeszkody, problemy administracyjne etc., i zajmują wiele lat. Rodzi to oczywiste pytanie, czy to złoto w istocie tam jest? Czy też podzieli los posiadaczy skrytek bankowych w latach 30’, pewnych, że ich złote oszczędności są bezpieczne…?

Komentarze

Zaloguj się lub zarejestruj aby komentować